Prepare or not to prepare…
Pamiętasz taki program „Doomsday Preppers” emitowany na Discovery? Tak, dokładnie ten, który pokazał światu preppersów jako bandę świrów szykujących się na wojnę atomową lub uderzenie asteroidy. Nic nie wyrządziło większej szkody środowisku preppersów niż te i im podobne programy (nawet w Polsce nagrano coś podobnego).
Wiele osób zadawało wówczas pytanie: „po cholerę się przygotowywać na coś co najpewniej nigdy nie nastanie? Szkoda kasy, czasu i energii”. Faktycznie prawdopodobieństwo upadku asteroidy, inwazji zombie lub atakujących Marsjan jest niewiele wyższe od zera. Ale czy przygotowania na trudne czasy to tyko wojna, apokalipsa i światowa zagłada?
Scenariusze
Wyobraź sobie hipotetyczną sytuację – intensywne opady śniegu powaliły drzewa które zerwały linię energetyczną i całe miasto/wieś/osiedle zostało pozbawione prądu. Awaria zostanie usunięta prawdopodobnie w ciągu 48-72h bo Twoja lokalizacja nie jest jedyną w której wystąpiły awarie, zakład energetyczny usuwa je, lecz ze względu na trudne warunki pogodowe naprawy potrwają. Nie działa ogrzewanie, nie działają pompy wody i w końcu nie ma światła. Jest zimno i ciemno. Jako „normals” masz przechlapane. A wystarczy mieć schowane światło awaryjne (latarki z zapasem baterii, świeczki, lampę naftową, latarnie z dynamo etc…), ciepłe koce i śpiwory i drobny zapas jedzenia nie wymagającego gotowania. Będzie ciężko ale przetrwasz z pełnym brzuchem i bez hipotermii.
Sytuacja druga – wybierasz się z rodziną na upragnione wakacje na drugi koniec Polski. Wy spakowani, dzieciaki spakowane, pies spakowany. Niestety gdzieś po drodze w Piździelewie Dolnym kierowca cysterny nie dostosował prędkości do warunków i cały skład przewrócił się na zakręcie. Droga zablokowana, policja i strażacy w drodze, korek rośnie, objazdów brak bo dookoła same pola, za oknem 32C. I perspektywa posiedzenia sobie w samochodzie przez najbliższe 4-6 godzin. Jako „normals” znów masz przechlapane… Ale gdybyś wziął 2 butelki wody więcej, dodatkowe jedzenie na drogę (szok!! można brać paszę ze sobą a nie stołować się po makach na trasie, wiem, wiem. Rewolucjonista ze mnie.) oraz choćby koc którym zasłonisz okna w samochodzie to wynudzisz się okrutnie… ale się nie ugotujesz, nie odwodnisz i nie umrzesz z głodu.
Sytuacja trzecia. Tym razem nie hipotetyczna a historyczna. Ogłoszono światową pandemię, zakaz przemieszczania się, określone godziny w których można zrobić zakupy, panika i wykupowanie produktów pierwszej potrzeby (do licha! w moim osiedlowym sklepiku były zapisy na drożdże!!), nikt nic nie wie, nikt nikomu nie ufa… I trafiasz wraz z rodziną na 2 tygodnie kwarantanny. A w lodówce tylko światło bo kto „normalny” w dzisiejszych czasach robi zapasy na więcej niż 1-2 dni. „Normals” musiał liczyć na Wojska Obrony Terytorialnej które dostarczały zakupy lub na rodzinę/przyjaciół którzy podrzucili pod drzwi jakieś jedzenie, leki itp… A wystarczyłoby mieć przygotowany zapas żywności by kwarantanna stała się nudnym i upierdliwym obowiązkiem.
Powyższe sytuacje nie są ani inwazją zombizmu, ani wojną atomową ani tym bardziej najazdem Marsjan, ale w mojej opinii dla osób nie przygotowanych mogą być bardzo trudnymi czasami.
Także czy warto się przygotowywać na trudne czasy?
Zdecydowanie TAK. Jednocześnie nie dajmy się zwariować, preppering nie musi wyglądać jak na wspomnianych na początku programach, wystarczy zdroworozsądkowe podejście – zapas żywności na chociażby 2 tygodnie, wodę, niezbędne leki (zwłaszcza jeśli przyjmujesz jakieś stale i regularnie), zapasowe źródło światła, gotówkę.
Współczesne czasy rozleniwiły nas. Przyzwyczailiśmy się że wszystko można kupić teraz i natychmiast, że zawsze dostępne są sklepy 24h wypełnione towarami z całego świata a firmy dowozowe chętnie dostarczą nam zakupy, że nie ma sensu trzymania gotówki bo przecież płatności zbliżeniowe rządzą, że prąd w gniazdku jest czymś tak oczywistym jak powszechny dostęp do internetu. Ale taki luksus nie musi trwać stale, istnieje wiele nawet drobnych zawirowań od klimatycznych po gospodarcze by delikatna struktura dzisiejszego dobrobytu się zachwiała i to co dziś jest dla nas oczywistością po prostu znikło.
Do licha! Dziś nawet mało kto wozi w aucie linkę holowniczą lub kable rozruchowe! Co zimę wyciągam z zasp śniegu innych kierowców – zawsze trzeba było używać mojej liny, nikt nie ma. Tylko telefon w łapce.
Zapewne większość urodzonych w latach 70 i 80 pamięta że w każdym domu były świeczki, zapałki a piwnice pękały od worków kartofli, cebuli i weków. Kto miał samochód zawsze trzymał w garażu kanister lub dwa paliwa. Tak, nasi rodzice (cholera… a części z Was pewnie dziadkowie) byli preppersami zanim stało się to modne. Oni po prostu wiedzieli że w razie jakichkolwiek problemów muszą liczyć w pierwszej kolejności na siebie. Muszą być maksymalnie samowystarczalni.
Podsumowując.
Warto być przygotowanym, jednakże sposób i zakres przygotowań musisz określić sam. Dla każdego będzie on inny gdyż jest zależny od mnóstwa czynników, min:
- liczebność rodziny
- miejsce zamieszkania
- zwierzęta
- sytuacja majątkowa
- itp… itd…
Im bardziej jesteś samowystarczalny… tym lepiej przygotowany. Im lepiej przygotowany tym trudniejsze sytuacje łatwiejsze do przejścia.
I nie potrzeba bunkra w ogródku… choć nie zaszkodzi 😉 Nie potrzeba arsenału na styl Teksasu, choć faktycznie warto jest mieć się czym bronić. Ale to temat na osobny wpis.
Bycie przygotowanym, bycie preppersem to przede wszystkim gotowość na te małe katastrofy dnia codziennego, i tak nikt z nas nie jest w stanie przygotować się na ekstrema takie jak wojna czy światowa apokalipsa – to mrzonki i naiwność.
Przygotowania mają Ci zapewnić zapas wody pitnej gdy wywali rurę na Twoim osiedlu i przez dzień nie będzie wody – to jest realny prepping w moim rozumieniu.
Jeśli chcesz być informowany o nowych wpisach na blogu zapisz się: